Szłam coraz dalej, aż znalazłam zielony namiot z białym plusem, weszłam do środka. Leżeli tam ranni ludzie którymi opiekowały się pielęgniarki. Podeszłam do stołu za którym siedziała starsza kobieta, zdjęłam kaptur, na moim policzku widniała ciemno-czerwona linia od zadrapania
-ma pani coś aby się szybko zagoiło -powiedziałam próbując udawać chrypę, staruszka nic nie mówiąc wyjęła z kieszeni połyskującą maść i wystawiła rękę jakby na coś czekała. Wyciągnęłam kilka monet i podałam do jej ręki, wzięłam lekarstwo i wyszłam z namiotu ... zaszłam po Delgado który zamulał się przy palenisku, wzięłam go po pachę i usiadłam na ławce obok. Otworzyłam mały słoiczek, wygrzebałam trochę lekarstwa i posmarowałam sobie twarz
-głupie ludzkie leki ...akurat teraz musiały mi się skończyć moje -nagle zrozumiałam, że obok mnie siedzi człowiek, zwyczajne ludzkie dziecko ...a to wtopa